Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trzyłem na dawne moje życie bez zajęcia, bez współudziału.
Dziwne to było życie; pędziłem je przez lat siedm bez przerwy. Teraz to jedno rozumiałem, że mogę patrzeć na ludzi idących do pracy, a sam mogę spać spokojnie; że mogę wychodzić o każdej porze i siedzieć w nocy dokąd zechcę, pewny, że ranek nie powoła mnie do pracy. Zrozumiałem, z jakiem wzruszeniem spogląda uwolniony więzień na mury więzienia, które opuścił, i odczułem, jak głębokie jest samolubstwo człowieka, nie mającego obowiązków. Mówiono, że nadchodzący rok może być rokiem nieurodzaju i klęski z powodu deszczów padających w niezwykłej porze. Byłem strapiony. Lękałem się, ażeby deszcze nie popsuły kolei żelaznej, wiodącej do morza, i nie opóźniły mojego wyjazdu. Mówiono, że lato może sprowadzić choroby. I znów porwał mnie lęk, że przeznaczenie może pożałowało swego daru i zmiecie mnie ze świata, zanim zdążę zobaczyć, co jest na nim. Zaczynały się rozruchy na granicy Afganistanu, może trzeba będzie uruchomić cały korpus i dużo ludzi padnie w bitwach, pozostawiając żałobę w wielu sercach... Albo też nieprzyjacielski statek może zagarnąć okręt, wiozący moją drogocenną osobę od Jokohamy do San-Francisco... I błagałem nieba, ażeby raczyło odłożyć te wszystkie klęski na później, ażeby moje plany nie zostały pokrzyżowane. Wojna, głód, zaraza były mi tak nie na rękę w tej chwili.
Zacząłem patrzeć na ludzi innemi oczyma i litować się nad nimi. Pracowali. Musieli pracować. Ja zaś byłem wielkim panem. Mogłem odwiedzać ich