Strona:Rudyard Kipling - O człowieku, który chciał być królem.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W tej chwili przyszła mi do głowy szatańska myśl. Jeden z tych smarkaczów, chłopak może ośmioletni, przyglądał mi się podczas śpiewu. Wyjąłem rupję, wziąłem ją między wielki i wskazujący palec i spojrzałem — tylko spojrzałem — na strzelbę opartą o ścianę. Uśmiech najzupełniejszego i najdokładniejszego zrozumienia rozjaśnił twarz dziecka. Ani na chwilę nie przestając śpiewać, chłopak wyciągnął rękę po pieniądz, a następnie wsunął mi w dłoń strzelbę. Mogłem zastrzelić Namgay Doolę podczas śpiewu. Ale miałem już dosyć. Właściwości rasowe tkwiły mocno w tej krwi. Namgay Doola spuścił zasłonę — „Anioł Pański“ się skończył.
— To śpiewał mój ojciec. Było tego znacznie więcej, ale ja już zapomniałem i nie rozumiem, co te słowa znaczą. Być może, Bóg zrozumie. Nie należę do tego ludu i nie chcę płacić podatku.
— Ale dlaczego?
Znowu ten sam rozbrajający uśmiech.
— Cóż mam robić między jednem żniwem, a drugiem? To lepsze niż polowanie na niedźwiedzie. Ale ci ludzie nie rozumieją.
Podniósł maski i spojrzał mi w twarz niewinnie, jak dziecko.