Strona:Rudyard Kipling - O człowieku, który chciał być królem.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— W jaki sposób nauczyłeś się robić te sztuczki szatańskie? — zapytałem, pokazując na maski.
— Sam nie wiem. Jestem zwykły Lepcza z Dardżilin, a jednak materja...
— Którą ukradłeś.
— Nie, doprawdy! Ukradłem? Tak, chciałem ją mieć! Materja — materja — cóz ja mógłbym zrobić z materją?
Miął aksamit w palcach.
— A grzech okaleczenia krowy? Pomyśl tylko!
— To prawda; ale, och, Sahibie, ten człowiek zdradził mnie i ja nie myślałem nawet — ale księżyc świecił, jałówka tak wymachiwała ogonem, a ja miałem przy sobie nóż. Cóż miałem zrobić? Ogon odleciał, zanim się spostrzegłem, Sahibie, ty wiesz więcej, niż ja.
— To prawda! — rzekłem. — Zostań tu i nie wychodź. Pójdę pomówić z królem.
Ludność państwa szeregami ustawiła się na wzgórzach. Poszedłem wprost do króla rozmówić się z nim.
— O, królu! — rzekłem. — Co się tyczy tego człowieka, są dwie tylko drogi, otwarte dla twej mądrości. Możesz go albo powiesić na pierwszem lepszem drzewie, jego i jego bębnów, aby ani jeden czerwony włos nie pozostał na twej ziemi...