Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zdaje mi się, że sam nie podołałbym temu... atoli przyprowadziłem tu mądrego pomocnika.
To rzekłszy, Szary Brat wybiegł żwawo i zapadł się w jakimś dole. Za chwilę z tegoż dołu wynurzył się wielki szary łeb, znany tak dobrze Mowgliemu, a w skwarnem powietrzu rozbrzmiał najposępniejszy okrzyk, jaki zna dżungla: — wycie wilka-samotnika polującego w dziennej porze.
— Akela! Akela! — zawołał Mowgli, klaszcząc w ręce. — Powinienem był wiedzieć, że o mnie nie zapomnisz. Mamy tu do wykonania nielada robotę. Pomóż mi, Akelo, podzielić stado na dwie części, tak by po jednej stronie stanęły krowy razem z cielakami, a po drugiej bawoły chodzące w jarzmie i buhaje.
Oba wilki, jakby bawiąc się w kotka i myszkę, poczęły biegać tam i sam pośród trzody — która fukała chrapliwie i potrząsała głowami, jednakże w końcu rozdzieliła się na dwie gromady. W jednej stanęły bawolice, otoczywszy kręgiem swe cielęta, toczyły złowrogiem spojrzeniem i grzebały nogą ziemię, gotowe każdej chwili — gdyby tylko wilk zatrzymał się w miejscu — uderzyć nań i zatratować go na śmierć. W drugiej zebrały się buhaje i młode byczki, parskając gniewnie i bijąc o ziemię racicą. Atoli choć wyglądały tak srogo i postawnie, były w istocie mniej grożne, bo nie ciężył na nich obowiązek bronienia cieląt. Nawet sześciu ludzi nie potrafiłoby podzielić stada tak sprawnie, jak owe dwa wilki.