Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wyleguje się w wielkiem wyschniętem łożysku Waingungi.
— Czy on dziś co jadł, czy też poluje na czczo? — zapytał Mowgli; od odpowiedzi na to pytanie zależała jego śmierć lub życie.
— O świcie upolował dzika... i popił tobie tęgo po tej dziczyźnie. Pamiętaj, że Shere Khan nigdy nie pości... nawet gdy myśli o zemście.
— Oj, co za głuptas! co za głuptas! Szczeniak nad szczeniakami! Obżarł się... i opił się jeszcze w dodatku... i pewno myśli, że będę czekał, aż się prześpi! No, a gdzież to on się teraz barłoży? Gdyby nas tu było choćby z dziesięciu, moglibyśmy go zarżnąć, nim się obudzi! Bawoły nie ruszą się póki go nie zwietrzą... a ja nie umiem mówić ich językiem. Czy nie moglibyśmy dostać się na jego ślad, by one go poczuły?
— On płynął długo z prądem Waingungi, by zatrzeć ślad za sobą — odpowiedział Szary Brat.
Mowgli włożył palec do ust i zamyślił się.
— Zgaduję, że myśl tę podsunął mu Tabaqui. Sam tygrys nie wpadłby na koncept podobny... Wielkie łożysko Waingungi!... Aha, wiem, wiem!... Jego wylot widać o niecałe pół mili na równinie. Mógłbym zaprowadzić stado dokoła przez dżunglę ku wierzchołkom łożyska, a potem runąć nań zgóry... ale drab gotów wymknąć mi się dolnym wylotem parowu. Trzeba więc zagrodzić mu i to wyjście. Mam do ciebie prośbę, Szary Bracie: czy nie zechciałbyś rozdzielić mego stada na dwie części?