Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O tak. Nazywa się to „hawa-dilli” (amulet dla pokrzepienia serca), — rzekł Kim, dotykając ręką swej szyi.
— Hunifa robi je po dwie rupje, dwanaście „anna” za sztukę, z dodatkiem... różnych egzorcyzmów. Są one podobne do powszechnie używanych i różnią się tylko czarną emalją, wśrodku zaś każdego takiego amuletu znajduje się zwitek papieru z imionami różnych miejscowych świętych i tym podobnych. Tak widzi pan, wygląda zabezpieczenie, które jest dziełem Hunify. Ona je robi wyłącznie dla nas, ale w razie gdy nie wkłada do środka tego papieru z imionami tych świętych, to my sami wsadzamy wewnątrz malutki turkusowy kamyczek. Dostarcza nam ich Mr. Lurgan. Na tem polega cała pomoc, która jest mojego pomysłu. Rzecz prosta, że wszystko to jest nieoficjalne, ale pożyteczne dla podwładnych... Pułkownik Creighton oczywiście nic o tem nie wie, bo jest europejczykiem... Turkusowy kamyczek owinięty w kawałeczek papieru. Tak, tędy się idzie na dworzec kolejowy... Przypuśćmy teraz, — że jesteś pan w podróży z Lamą, albo, jak mam nadzieję, ze mną, czy z Mahbubem. Przypuśćmy, że nagle znajdziemy się w jakiemś niebezpieczeństwie. Ja, panie, jestem bardzo bojaźliwy człowiek, szalenie bojaźliwy... ale zaręczam pani, że znalazłem się w takich sytuacjach więcej razy, niż mam włosów na głowie. Mówisz pan wtedy: „Jestem Synem Czaru”. Doskonale.
— Nic prawie z tego nie rozumiem. Rozmawiamy tu po angielsku, a to niedobrze.
— Masz pan zupełną rację. Jestem tylko Babu, który chce się przed panem popisać swoją angielszczyzną. Wszyscy „Babu” lubią się popisy-

—   57   —