Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wać angielszczyzną — mówił Hurree, zarzucając z gracją na plecy swój szalik. — Powiedzenie „Syn Czaru” ma oznaczać, że jesteś pan członkiem stowarzyszenia „Sat Bhai”, „Towarzystwa Siedmiu Braci”, o dwu nazwach i dwojakiego pochodzenia. Powszechnie mniemają, że stowarzyszenie należy do rzędu tych, których działalność już wygasła, ale ja napisałem rozprawę z dowodami, że istnieje nadal. To wszystko, widzi pan, jest mojego pomysłu. Doskonale. „Sat Bhai” ma swoich członków, dzięki czemu w razach, gdy grozić panu może utrata gardła, przynależność do tego stowarzyszenia może pana wyratować z opresji. W każdym bądź razie jest pomocna. A przytem, ci głupawi nasi krajowcy — o ile nie są zbytnio poirytowani — mają zwyczaj zastanawiania się na chwilę, gdy mają zamordować człowieka należącego do jakiejś specyficznej organizacji. Widzi pan teraz?... Gdy zatem znajdzie się pan w jakiejś opresji, mówisz pan „Jestem Synem Czaru” i to pana może uratować. Oczywiście robi się to tylko w razach ostatecznych, albo dla nawiązania stosunków z jakimś obcym, nieznanym sobie człowiekiem. Czy jasne to teraz dla pana? Doskonale. Przypuśćmy więc teraz, że ja, albo ktoś inny z Departamentu, przychodzę do pana w jakimś stroju zgoła odmiennym. — Zaręczam panu, żebyś mnie pan nie poznał, chyba, że sam bym się zdradził przed panem. Udowodnię to panu któregoś dnia. Przychodzę więc do pana przebrany za handlarza „Ladakhi” — albo coś w tym rodzaju — i mówię do pana: „Czy chcesz kupić klejnoty?” Na to pan odpowiadasz: „Czy ja wyglądam na takiego co kupuje klejnoty?” — A on na to: „Nawet największy biedak może sobie kupić turkus albo „tarkeean”.

—   58   —