Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wego draba, pochodzącego z północno-zachodnich prowincji.
Ale radość tych mistrzów była blada i mała w porównaniu z radością Kima, gdy przełożony szkoły w St. Xavier odwołał go na stronę, trzymając w ręku list od pułkownika Creighton.
— Przypuszczam, O’Hara, że znaleziono dla ciebie miejsce zastępcy jednego z „łączników” przy Departamencie Komunikacyjnym. Oto są skutki pilnego uczenia się matematyki. Wielkie to szczęście dla ciebie, masz bowiem dopiero siedemnaście lat, ale pojmujesz naturalnie, że nie dostaniesz narazie stałej posady, dopóki nie zdasz jesiennych egzaminów. Nie myśl więc, że idziesz w świat dla zabawy, ani że los twój jest już zapewniony. Czeka cię jeszcze wielka, ciężka praca. A gdy dostaniesz stałą posadę, możesz, jak wiesz, zarabiać sto pięćdziesiąt rupji miesięcznie.
Po tej rozmowie Kim spotkał się z Mahbubem w domu, którego nazwa przełożonemu szkoły postawiłaby włosy dęba na głowie...
Tego samego wieczora na stacji kolejowej w Lucknow spotkali się obaj przy wadze do pakunków.
— Obawiałem się do końca, że dach się zapadnie nad moją głową i zatrzyma mnie. Czy już naprawdę wszystko skończone, mój ojcze? — Mahbub strzepnął palcami na znak, że już wszystko zupełnie skończone, a oczy zabłysły mu, jak dwa rozżarzone węgle.
— Więc gdzie jest mój pistolet, który już mogę teraz nosić?
— Powoli. Pół roku możesz sobie biegać na wolności. Prosiłem o to bardzo Sahiba Creightona. Dostaniesz dwadzieścia rupji miesięcznie.

—   47   —