Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

coś, co niezupełnie jednak podobne było do stolicy prowincji Jeysalmir. Mahbub śmiał się bardzo, polecając mu zrobić nadto pisemny raport; a Kim zabrał się do roboty na grubej książce rachunkowej, wspartej o ulubione siodło Mahbuba.
— Musisz tam wszystko opowiedzieć coś widział i słyszał. Pisz tak, jakgdyby sam Jung-I-Lat Sahib miał przyjść tu pokryjomu z wielką armją żeby zacząć wojnę.
— Z jak wielką armją?
— Och, z dziesięć tysięcy ludzi.
— To szaleństwo. Pamiętaj, jak małe i liche są studnie w piaskach. Ani tysiąca spragnionych ludzi nie można tu przyprowadzać.
— Wiec napisz o tem, a także o starych wyłomach w murze, skąd biorą drzewo na opał, i jakie są zamiary Króla. Ja się tu zatrzymam, dopóki nie sprzedam wszystkich koni. Najmę pokój przy bramie miejskiej, a ty będziesz moim kasjerem. W drzwiach będzie dobry, mocny zamek.
Raport spisany bez błędu płynnym charakterem pisma, przestrzeganym w St. Xavier wraz z popstrzoną brunatnemi, żółtemi i różowemi kolorami mapą był jeszcze zachowany przed kilku laty (jakiś niesumienny urzędnik oznaczył go grubemi literami „E 23 z drugiego Biura mierniczego w Seistan”), ale obecnie, miejsca znaczone wtedy ołówkiem, muszą już być nieczytelne. Kim wytłumaczył to wszystko, pocąc się przy świetle lampy oliwnej i wręczył Mahbubowi w drugim dniu powrotnej podróży. Pathan wstał i schylił się nad wypchanemi trokami siodeł.
— Wiedziałem, że zasłużysz sobie na honorowy strój, i dlatego przygotowałem go naprzód —

—   38   —