Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i będzie się można nasłuchać o różnych przygodach przeżytych w czasie ferji świątecznych. Mały Marcin, syn plantatora herbaty z Manipur przechwalał się, że pójdzie na wojnę, ze strzelbą przeciw opryszkom. Być może, że była w tem i prawda, ale pewna, że młody Marcin nie był nigdy rzucony przez eksplozję przez cały podwórzec pałacu w Patiala, gdy puszczano fajerwerki... ani też... Rozmyślając nad tem, Kim zaczął opowiadać samemu sobie własne przygody, zaznane w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Mógł zakasować w St. Xavier swem opowiadaniem, nawet największych chłopców, takich, co się już golili, gdyby mu było wolno. Naturalnie nie było o tem nawet mowy. Przyjdzie czas, że na jego głowę naznaczą kiedyś cenę, tak jak go o tem zapewnił Lurgan Sahib. Tymczasem, gdyby się teraz rozgadał jak głupiec, to nietylko, że ceny takiej na niego by nie nałożono, ale w dodatku Creighton Sahib przestałby się nim zajmować — wystawiłby się tylko na gniew Lurgana Sahiba oraz Ali Mahbuba — całe swe niedługie życie, jak myślał:
— Straciłbym Delhi dla głupiej ryby — myślał, posługując się przysłowiową filozofią. Należało zapomnieć zupełnie o spędzonych świętach (a i tak dość miał pomysłowości dla zmyślenia różnych przygód, by zażartować z kolegów) i, jak mawiał nieraz Lurgan Sahib, — by pracować.
Ze wszystkich chłopców śpieszących teraz z powrotem do St. Xavier, od Sukkur, leżącego w piaskach, do miejscowości Galle; ukrytej w cieniu palm, nikt inny nie czuł się tak przepełniony radością, jak Kimball O’Hara, gdy jechał trzęsąc się na dyliżansie poza plecami Hurree Chunder Mookerjee, którego nazwisko w księgach jednej

—   26   —