Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak mówią Anglicy, a może następnych wakacji wrócisz do mnie.
Kim zachmurzył się.
— Oh, jeżeli będziesz miał ochotę. Ja wiem, gdziebyś ty wolał się udać.
W cztery dni potem Kim zarezerwowane miał miejsce dla siebie i swej walizki w dyliżansie, jadącym do Kalka. Jego towarzyszem był gruby, na tylnem siedzeniu oparty „Babu”, który owinąwszy swoim frędzlowanym szalem głowę i podwinąwszy pod siebie swą tłustą, krótszą nieco lewą nogę, drżał cały od porannego chłodu i mruczał coś pod nosem.
— Jak się to dzieje, że ten człowiek jest jednym z naszych? — myślał Kim, spoglądając na jego tłuste plecy, gdy zjeżdżali w dół gościńcem, poczem refleksja ta nasunęła mu najzabawniejsze marzenia. Lurgan Sahib dał mu pięć rupji — wspaniałą sumę pieniędzy, oraz zapewnienie o swojej protekcji, jeżeli będzie pracowity. Lurgan Sahib, inaczej niż Mahbub, mówił całkiem wyraźnie i otwarcie o nagrodzie za posłuszeństwo, z czego Kim wielce był zadowolony. Żeby tylko mógł dostąpić kiedyś zaszczytu, jak „Babu”, mieć swoją literę i cyfrę... i żeby na jego głowę wyznaczona była również... nagroda. Kiedyś będzie on też taki sam, jak ten oto, a może i większy?... Może będzie nawet większy od Ali Mahbuba. Terenem jego poszukiwań będą dachy domów przynajmniej połowy całych Indji. Będzie śledził królów i ministrów tak, jak niegdyś śledził „vakilsów” i p sługaczy adwokackich w całej Lahorze na służbie u Mahbuba. Tymczasem trzeba było myśleć o tem, co było obecne, a to nie było wcale nudne, zwłaszcza, że St. Xavier zbliżyło się bardzo. Przyjadą tam pewnie również i nowi chłopcy

—   25   —