Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic nie wiem, prócz tego, że nie widziałem cię już oddawna. O czem mam wiedzieć?
— To dziwne, że nie wiesz o niczem, skoro wszystkie moje myśli skierowane były ku tobie.
— Nie mogę widzieć twojej twarzy, ale głos twój huczy, jak dźwięk gongu. Czy stara dama odmłodziła cię swojem jedzeniem? — Wytężał wzrok w kierunku siedzącej w kuczki figury, która odcinała się czarną sylwetą na tle żółtawej smugi światła. Tak siedzi kamienny Budha, który spogląda na patentowane automatyczne kołowrotki, przy drzwiach muzem w Lahorze.
Lama zachował swój spokój. Nie słychać było nic, prócz klekotania różańca i słabego odgłosu kroków oddalającego się Mahbuba. Łagodny spokój mglistego indyjskiego wieczora otoczył ich dookoła.
— Słuchaj, niosę ci nowiny.
— Ale chodźmy lepiej do domu.
Długa, żółta ręka wysunęła się, nakazując milczenie, a Kim posłusznie przysiadł w kuczki na krawędzi swej szaty. — Słuchaj mnie, niosę nowiny. Skończyło się Szukanie. Przyszedł oto czas nagrody... Tak. Jak długo byliśmy w Górach, żyłem twemi siłami, aż zgięła się młoda gałązka i ledwie, że nie złamała. Gdyśmy wyszli z Gór, stroskane było moje serce o ciebie, i z powodu innych spraw, które kryłem w głębi duszy. Łódź mego ducha zmyliła drogę, nie mogłem wejrzeć w Przyczynę Wszechrzeczy. Powierzyłem cię więc całkowicie opiece tej cnotliwej niewiasty. Nie przyjmowałem pokarmów, nie piłem wody. Przesiedziałem na rozmyślaniu dwa dni i dwie noce, odrywając umysł od rzeczy ziemskich, wdychając i wydychając powietrze, jak nakazuje reguła... W czasie długiej nocy tak wielką była moja na-

—   212   —