Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ to wielkie głupstwo.
— O, i wielka hańba również. I zaczął tak myśleć dopiero wtedy, gdy poznał się z wami i z kilkoma innemi osobami płci męskiej i żeńskiej. Odstąpił więc od zamiaru, a teraz idzie obić grubego, tłustego Babu.
— Nie rozumiem nic z tego, co mówisz.
— Boże uchowaj. Wielu jest ludzi silnych wiedzą, stary człowieku. Ale wasza siła jest jeszcze większa. Zachowajcie ją. Mam nadzieję, że zrobicie to. A jeśli chłopak nie będzie posłuszny, natrzyjcie mu dobrze uszu. — Poczem handlarz, klepnąwszy się po szerokim bucharskim pasie, zniknął w zapadającym zmroku, a Lama ujrzawszy jego potężne plecy, nagle oprzytomniał.
— Ten człowiek nie zna się na grzeczności i daje się zwodzić złudzie i pozorom. Ale mówił dobrze o moim cheli, który otrzyma nagrodę. Trzeba się teraz pomodlić... Wstań, o najszczęśliwszy z synów kobiecych. Zbudź się. Znalazłeś, czego szukasz.
Kim zbudził się, poczem Lama usłyszał z przyjemnością jego ziewnięcie i trzepanie palcami po głowie dla odpędzenia złych duchów. — Spałem całe wieki. Gdzie ja jestem, o Świętobliwy, czy dawno tu jesteś? Wyszedłem szukać cię, ale — rzekł, uśmiechnąwszy się sennie — zasnąłem po drodze i czuję się teraz zupełnie dobrze. Czy jadłeś co? Chodźmy do domu. Już od kilku dni nie zajmowałem się tobą. A nasza Sahiba, czy karmiła cię dobrze? Któż ci nacierał nogi? Jakże z chorobą brzucha i karku, a szum w uszach ustąpił?
— Ustąpiło już wszystko, ustąpiło. Czy nie wiesz o niczem?

—   211   —