Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

raportu o sprawie. Szkoda, że niewolno nam składać raportów na piśmie. My, Bengalczycy, odznaczamy się przedewszystkiem dokładnością. — Rzucił klucz i pokazał Kimowi pustą skrzynkę.
— Dobrze, dobrze się stało. Byłem już bardzo zmęczony. Mój Świętobliwy był też chory. Podobno wpadł do...
— O tak. Zapewniam pana, że mam dla niego przyjaźń. Zachowywał się bardzo dziwnie, gdyście tu przyszli, tak, że przypuszczałem, iż to on ma przy sobie te papiery. Śledziłem go więc w czasie jego medytacji i rozmawialiśmy o różnych kwestjach etnologicznych. Tu, widzisz pan, jestem tylko bardzo nieznaczną osobistością przy nim i przy jego wszystkich gusłach i czarach. Na Jowisza, panie O’Hara, czy pan wiesz, że on ma niezłego bzika? Ależ tak, powiadam panu. A przytem jest kataleptykiem, o ile nie epileptykiem. Spotkałem go raz w takim stanie pod drzewem in articulo mortem, poczem zerwał się, wlazł do strumienia, tak... Byłby się napewno utopił, gdyby nie ja. Musiałem go wyłowić z wody.
— To dlatego, że nie byłem przy nim — rzekł Kim. — Mógł umrzeć z tego.
— Tak jest, mógł umrzeć, ale teraz już się wysuszył i przypuszczam, że przechodzi obecnie transfigurację. — To mówiąc, Babu stuknął się znacząco w czoło. — Z tego, co mi opowiadał, objaśniając mię, porobiłem notaty dla „Royal Society” in posse. Musi się pan pośpieszyć z rekonwalescencją i wrócić do Simli, a opowiem całą moją historję u Lurgana. To było poprostu wspaniałe. Spodenki u dołu mieli obaj prawie w strzępach i stary radża Nahan wziął ich za dezerterów z europejskiego wojska.

—   201   —