Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co, tych Rosjan? A jak długo byli oni z panem?
— Jeden był Francuzem. Och, przez cały długi szereg dni. Teraz górale myślą, że wszyscy Rosjanie są żebrakami. Na Jowisza, nie było jednej zakazanej dziury, żebym ich w nią nie wprowadził. Ale co naplotłem o nich góralom? och, całą masę takich głupstw i anegdot. Opowiem to panu u Lurgana, gdy będziesz pan z powrotem. Zajmie to nam, — o, z pewnością calutką noc. No, śliczne pan pióro zdobyłeś teraz do swego kapelusza. Ta-ak. A najlepsze, że wydali mi nadto zaświadczenie. Powiadam panu, że to śmietankowy kawał. Żebyś ich mógł widzieć, jak przyszli do „Alliance Bank” stwierdzić swoją tożsamość. Dzięki niech będą Najwyższemu, że się też panu udało tak gracko wydostać te ich papiery. Nie śmiejesz się pan teraz, ale uśmiejesz się do syta, gdy będziesz zdrów. Teraz idę prościutko na kolej i jazda. Czekają pana teraz różne nagrody zato, coś zrobił. Jesteśmy z pana bardzo dumni, chociaż napędziłeś nam wiele strachu, a zwłaszcza Mahbubowi.
— Mahbub! Gdzież on jest teraz?
— Sprzedaje naturalnie konie, tu w sąsiedztwie.
— Tutaj? Jakto? Mów pan wolniej. Ciągle mi jeszcze głowa ciąży.
Babu spojrzał nań zukosa. — Dobrze. Otóż widzi pan, ja jestem człowiek bojaźliwy i nie lubię odpowiedzialności. Widzi pan, pan był chory, a ja nie wiedziałem, gdzie u licha ciężkiego są te papiery i ile ich jest. To też przybywszy tutaj wysłałem prywatny telegram do Mahbuba, który był w Meerut na wyścigach — i opowiedziałem mu, jak rzeczy stoją. On przyjeżdża ze swymi

—   202   —