Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co Europejczycy nie mający o tem pojęcia, zwykli nazywać: masażem. I obie te niewiasty, ułożywszy go raz ku wschodowi, a potem ku zachodowi (żeby tajemnicze, prądy ziemne, przepływając przez nasze ciało, mogły tem skuteczniej działać) darły go dosłownie na strzępy, przez całe jedno długie popołudnie, miętosząc mu kość po kości, mięsień po mięśniu, wiązadło po wiązadle, a w końcu nerw po nerwie. Ugniecony tak na zupełną miazgę, nawpół zahypnotyzowany nieustannem tupotaniem i poprawianiem ich niespokojnych „chudder” (zasłony), zasłaniających im oczy, zapadł Kim w jakiś tysiączno-milowy sen, trwający trzydzieści sześć godzin. W sen, który wsiąkł w niego jak deszcz po długiej posusze.
Następnie zaczęła go karmić, a cały dom dudniał od jej nawoływań. Kazała nabić drobiu i posłała po jarzyny, a poważny, wolno myślący ogrodnik, niemal również stary jak ona, ledwie mógł nadążyć za jej rozkazami. Nabrała korzeni, mleka, cebuli i małą rybkę ze strumienia — potem zrobiła mu wywar z owoców i wątróbki z kurcząt smażone na rożnie, przetykane pokrajanemi w talarki jarzynami. — Widziałam ja coś-nie-coś na tym bożym świecie — paplała, stojąc nad półmiskami — i wiem, że dwa są rodzaje kobiet: takie, co wyciągają siłę z mężczyzn i takie, co mu ją oddają. Niegdyś należałam ja do tych pierwszych, ale teraz jestem jedną z tych drugich. No, no, nie udawaj przedemną świętoszka. Żartowałam tylko, mówiąc przedtem o tobie. Ale jeżeli ci po tem wszystkiem nie zrobi się zaraz lepie], to w każdym razie później, gdy będziesz już w drodze. Kuzynko — rzekła, zwracając się do ubogiej krewniaczki nieznużonej w wysławianiu dobrodziejstw starej damy — popatrz-no, jak on zaczyna znów nabierać

—   195   —