Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świeżej cery, jak skóra na nim podobna do świeżo wyszczotkowanego konia. Nasza robota przypomina polerowanie drogich kamieni, które potem rzucają tancerkom — co?
Kim siadł, uśmiechając się. Straszliwe uczucie niemocy odpadło z niego jak stary znoszony trzewik. Język świerzbiał go znów do gadania, a wszak jeszcze przed tygodniem każde wymienione słowo paliło go jak piołun. Ból w karku, którego musiał dostać od dźwigania Lamy, zniknął wraz z innemi ciężkiemi dolegliwościami, oraz przykre uczucie smaku w ustach ustąpiło zupełnie. Obie stare niewiasty, niezbyt już teraz uważające na zasłanianie swych twarzy welonami, gdakały koło niego wesoło jak kury które przez otwarte drzwi weszły do jego pokoju dziobiąc po podłodze.
— Gdzie jest mój Świętobliwy? — zapytał je.
— Słyszysz go? Twój Świętobliwy ma się zupełnie dobrze — odrzekła z przekorą. — Chociaż to już nie jego zasługa. Gdybym wiedziała, że są jakie czary, po którychby mógł zmądrzeć, sprzedałabym moje klejnoty, a kupiłabym je. Trzeba być przecie niespełna rozumu, żeby odrzucać takie dobre jedzenie, jakie mu sama przyrządziłam — i pójść wałęsać się po polach przez całe dnie i noce i to z pustym żołądkiem. A potem, nadomiar wszystkiego, wpaść jeszcze do strumienia... czy nazwiesz to może świętobliwością? A potem, kiedy omal nie popsuł wszystkiego, co takim niepokojem napełniało moje serce z powodu ciebie, on powiedział mi, że zdobył sobie zasługę. Och, jacy ci mężczyźni są wszyscy jednacy. Nieprawda, przecież on to mówił inaczej, powiedział, że jest „wolny od wszelkiego grzechu”. Ja mogłabym mu była powiedzieć to samo, jeszcze zanim się zamoczył cały od stóp do

—   196   —