Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się kraje, gdy pomyślę, ile to razy byłem wobec ciebie lekkomyślny — rzekł Kim w przystępie histerycznego rozczulenia. — Prowadziłem cię za daleko, nie uważałem na upał, niezawsze starałem się o dobre jedzenie dla ciebie, gadałem z ludźmi po drodze i zostawiałem cię samego... Hai mai! Ale kocham cię za to... choć teraz już zapóźno... Byłem dzieckiem... Och czemu to nie mogłem być mężczyzną!
Przeciążony wysiłkiem, zmęczeniem i ciężarem ponad siły swego wieku, Kim uległ i padł szlochając u stóp swego mistrza. — Niewarto o tem mówić — odrzekł łagodnie starzec. — Nie zszedłeś nigdy na włos z drogi Posłuszeństwa. Powiadasz, żeś mnie zaniedbywał? Ależ dziecko, ja żyłem kosztem twoich sił, jak stare drzewo z wilgoci świ żego muru. Od chwili, gdyśmy wyruszyli z Shamlegh, dzień za dniem odkradałem ci twoje siły. Dlatego też nie za własne grzechy cierpisz teraz. To tylko Ciało, głupie ograniczone ciało, skarży się teraz. Nie zaś zahartowana, uśpiona Dusza. Pociesz się, poznaj teraz djabłów, z któremi walczyłeś. Pochodzą wszystkie z ziemi — są dziećmi Ułudy. Pójdziemy do niewiasty z Kulu. Goszcząc nas u siebie zdobędzie zasługę, a szczególnie przez to, że będzie mnie doglądać. Będziesz sobie hasać swobodnie, póki ja nie wyzdrowieję. Zapomniałem zupełnie o tem głupiem Ciele. Jeżeli jest w tobie coś nagannego, to ja wezmę winę na siebie. Jesteśmy zbyt blisko bram Wyzwolenia, byśmy zasługiwali na naganę. Mógłbym cię chwalić, ale pocóż? Niedługo — niedługo już znajdziemy się po za wszystkiemi potrzebami.
W ten sposób pocieszał i pieścił Kima mądremi przysłowiami i poważnemi cytatami na temat

—   189   —