Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To dobry pomysł — odrzekł, wtykając w nie szybko skrawek zapisanego papieru. — Czy nie masz odrobiny wosku, aby je zlepić?
Kobieta westchnęła głośno, tak że Kim złagodniał.
— Po oddaniu przysługi nastąpi zapłata. Zanieś ten list do Babu i powiedz, że przysyła go „Syn Czaru”.
— Tak jest! Rzeczywiście, że to prawda!.. Czarodziej, który jest podobny do Sahiba.
— Nie, „Syn Czaru” — i spytaj go, czy będzie odpowiedź.
— A nuż mnie zwymyśla? Ja go się boję.
Kim roześmiał się.
— To prawda, że on musi być teraz bardzo zmęczony i bardzo głodny. Góry oziębiają nawet przyjaciół. Ejże moja... — już miał na języku wywyraz „matko”, opamiętał się jednak, i zastąpił go wyrazem: „moja siostro”. — Jesteś mądra i cięta kobieta. O tej godzinie wiedzą już we wszystkich wsiach o tem, co się przytrafiło Sahibowi — co?
— Pewnie, że tak, w południe wiedziano już koło Ziglaur, a jutro dojdzie do Kotgarh. Po wsiach ludzie boją się i złoszczą.
— Niepotrzebnie. Powiedz im, żeby dali Sahibom żywności i puścili ich w spokoju. Musimy się ich szybko pozbyć z naszych dolin. Co innego jest kraść, a co innego zabijać. Babu to zrozumie i nie dopuści do skarg. Śpiesz się. Muszę być przy moim mistrzu, gdy się obudzi.
— Niech i tak będzie. Po przysłudze... — mówiłeś tak sam?.. — przyjdzie zapłata. Jestem „Kobieta z Shamlegh”, pochodzę z radżów. Nie jestem zwyczajna, taka co rodzi tylko dzieci. Shamlegh należy do ciebie: kopyta, rogi i skóry, mleko

—   166   —