Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy słyszałeś? Ja sam żądam, żeby nie było żadnego zabójstwa. Ja, który byłem opatem w Such—zen. Czy chcesz, żebyś się odrodził pod postacią szczura, albo węża, albo robaka w brzuchu najlichszego ze zwierząt? Czy masz ochotę...
Człowiek z Ao-chung przypadł mu do kolan, głos Lamy rozlegał się bowiem groźnie, jak tybetański bęben do przepędzania djabłów.
— Aj! Aj! — krzyczeli inni ze Spiti. — Nie przeklinaj nas, nie ciskaj na niego klątwy. On tylko tak chciał przez gorliwość dla ciebie, o Świętobliwy!.. Rzuć-że strzelbę, ty głupcze!
— Gniew za gniew!.. Zło za zło!.. Precz z zabójstwem! Niech sobie ci, co znieważają kapłanów, idą wolno dalej, jako niewolnicy swych czynów. Sprawiedliwe i nieomylne jest Koło Życia, bo nie zboczy ono ani na włos! Odrodzą się oni jeszcze nieraz... ku swojej męczarni. — Pochylił ciężko głowę na piersi i oparł się na ramieniu Kima.
— Byłem przez chwilę bliski wielkiego zła, chelo — wyszeptał, gdy śmiertelna cisza zaległa pod sosnami. — Kusiło mnie, żeby im posłać jedną kulę i wierz mi, że w Tybecie nie ominęłaby ich za to ciężka i powolna śmierć... Uderzył mnie w twarz... w ciało... — Osunął się na ziemię oddychając z trudem i Kim słyszał wyraźnie przyśpieszone, gwałtowne bicie jego serca.
— Czy oni go uderzyli tak, że umarł? — zapytał człowiek z Ao-chung, podczas gdy reszta stała w milczeniu.
Kim pochylił się nad Lamą, śmiertelnie przerażony. — Nie — zawołał namiętnie — to tylko chwilowe osłabienie. — Po chwili przypomniał sobie, że sam należy do białej rasy i że miał

—   148   —