Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ XIII

„Kto idzie w Góry, idzie do swej matki”.
Przecięli naukos wzgórza Sewalik i nawpół tropikalny Doon, minęli Mussoovie i skierowali się na północ wąskiemi górskiemi ścieżynami. Dzień za dniem zagłębiali się coraz bardziej w sploty gór i dzień za dniem widział Kim, jak Lamie wracały jego męskie siły. Na zboczach Doonu wspierał się jeszcze na ramieniu chłopca i wypoczywał chętnie dla nabrania oddechu. Ale pod wielkim garbem w Mussoovie zebrał się w sobie jak stary myśliwy i wtedy, gdy zdawało się, że powinienby paść z wyczerpania — on właśnie, podawszy na wiatr szerokie poły swego obszernego płaszcza, zaciągnął się potężnym łykiem brylantowego powietrza górskiego i ruszył przed siebie tak, jak to tylko potrafi urodzony góral. Kim urodzony i wychowany na nizinach pocił się i dyszał, patrząc ze zdumieniem na swego starca. — To jest dopiero mój kraj — rzekł Lama. — Koło Such-zen staje się znów płaski i równy niczem pole ryżowe. — I stawiając ogromne, silne kroki, mknął w susach w górę. Ale dopiero przy schodzeniu w dół ze stromych zboczy górskich po przejściu trzech tysięcy stóp w przeciągu trzech godzin, zostawił daleko w tyle za sobą Kima, któremu dolegał ból w krzyżach od ciągłego wyginania się w tył, oraz ból w pięcie skaleczonej od sandałów z trawy górskiej. Po przez

—   127   —