Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bnostkami, które zaszczyciłem, używając ich do mojej sztuki, więc bogowie odpłacą ci za to błogosławieństwem — rzekł Kim, odmówiwszy je w całości ku niezmiernej uldze wieśniaka. Tego się nauczył od Lurgana Sahiba.
Lama przyglądał się wszystkiemu przez okulary uważniej, niż całemu aktowi przebrania Mahratty. — Przyjacielu Gwiazd — rzekł wreszcie, — zdobyłeś sobie wielką wiedzę. Uważaj, żeby z niej nie zrodziła się w tobie duma. Żaden człowiek szanujący prawo nie opowiada pośpiesznie o tem, co widział lub czego był świadkiem.
— Nie, nie — ma się rozumieć, że nie — krzyczał wystraszony wieśniak, bojąc się, czy mistrz nie zamierza poprawić klątwy ucznia. E. 23 zaczął teraz swobodnie raczyć się pigułkami opium, które zastępują równocześnie pokarm, tytoń i lekarstwa dla każdego strudzonego Azjaty.
Poczem, milcząc, w oczekiwaniu groźnego momentu i wielkiego nieporozumienia, wjechali do Delhi w porze, gdy w mieście zaczynano zapalać światło.