Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzę jednak, że zesłany mi został w pewnym celu; ażebym poznał, że uda mi się odszukać Rzekę, ku której dążę.
— Pewno ku Rzece Strzały? — zapytał Kim z uśmiechem wyższości.
— Zaliż to może nowy zwiastun? — krzyknął lama. — Nie mówiłem przecież o tem nikomu, prócz Strażnika Obrazów. Kim-że ty jesteś?
— Twój „chela“, — odrzekł skromnie Kim siadając u stóp starca. — Nie widziałem jeszcze nikogo w mojem życiu, ktoby był podobny do ciebie. Pójdę z tobą do Benares. A przytem, zdaje mi się, że taki stary człowiek jak ty, co mówi szczerą prawdę każdemu, na chybił-trafił, kogo napotka, bardzo potrzebuje ucznia.
— Ale co z Rzeką — co z Rzeką Strzały?
— Och, o tem słyszałem, gdy rozmawiałeś z Anglikiem. Słuchałem wtedy pod drzwiami.
Lama westchnął. — Myślałem, że niebo zesłało mi cię na przewodnika. Takie rzeczy zdarzają się niekiedy, ale ja nie jestem tego godny. Więc nie wiesz nic, nie znasz Rzeki?
— Och, nie, — odrzekł Kim dziwnie się uśmiechnąwszy. — Ja idę szukać... pewnego byka... Czerwonego byka na zielonem polu, który ma mi pomóc. — Jak wszyscy chłopcy, gdy dowiedzą się o czyimś planie gotowi są snuć natychmiast projekty na własną rękę — podobnie teraz i Kim, dowiedziawszy się o celu pielgrzymki lamy, przypomniał sobie przepowiednię swego ojca i w ciągu dwudziestu minut wypracował sobie także swój własny plan.
— Czego, powiadasz, dziecko?
— Bóg wie co to ma znaczyć, ale ojciec mój tak mówił. Słyszałem twoją rozmowę w „Domu Cudów“, o tych różnych miejscowościach w Górach