Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a gdy ktoś tak stary i tak mały... tak nawykły do mówienia prawdy — może się wybrać w drogę dla takiej drobnostki jak jakaś tam rzeka... to zdało się mnie, że i ja powinienem ruszyć w podroż. Jeżeli przeznaczenie nasze chce, abyśmy rzeczy te obaj znaleźli, to je znajdziemy: ty twoją rzekę, a ja mojego byka i te mocne Filary oraz różne inne rzeczy, o których już zapomniałem.
— Nie od filarów pragnę być uwolniony ale od Błędnego Koła, — rzekł lama.
— To wszystko jedno. Może być, że zechcą mnie zrobić i królem — rzekł Kim w spokojnem oczekiwaniu czegoś niezwykłego.
— Nauczę cię innych i lepszych pragnień w czasie naszej drogi — przekonywująco odparł mu starzec. — Chodźmy do Benares.
— Nie teraz, po nocy. Po gościńcu włóczą się złodzieje. Zaczekajmy do rana.
— Ależ tu niema gdzie spać, — rzekł starzec nawykły do klasztornego trybu życia, bo chociaż sypiał zwykle na podłodze, zgodnie z regułą swego zakonu, lubił jednak porządek w tych rzeczach.
— Dostaniemy dobry nocleg w Kaszmirskim Seraju, — odrzekł mu Kim, śmiejąc się z jego zakłopotania. — Mam tam przyjaciela. Chodź.
Duszne i zatłoczone ludźmi bazary jaśniały już od świateł, gdy przepychali się obaj przez tłum złożony z wszystkich ras zamieszkujących górne Indje; lama szedł pośród nich jakby pogrążony w jakimś śnie letargicznym. Widział po raz pierwszy wielkie przemysłowe miasto, a zapełniony wóz tramwajowy przerażał go swem cięgłem zgrzytem o szyny. Nawpół popychani, nawpół niesieni przez tłum, przybyli do wysokiej bramy Kaszmirskiego Seraju.