Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na kolanach. Skutek tych rozmyślań był taki, że po pewnym czasie zerwał się i pobiegł w kierunku śluzy Nila Ram.
Lama obudził się dopiero wówczas, gdy na sygnał wieczornego życia miasta błysnęły światła lamp i gdy biało ubrani urzędnicy i ich podwładni zaczęli wracać z biur rządowych do domów. Rozglądał się osłupiałym wzrokiem na wszystkie strony, ale nikt nie zwracał na niego uwagi prócz małego, cudacznego Hindusika w brudnym turbanie, ubranego w barwne szatki. Nagle opuścił głowę na kolana i zaszlochał.
— Cóż ci to? — zapytał go malec stojący przed nim. — Czy okradziono cię?
— Mój nowy „chela“ (uczeń) poszedł gdzieś odemnie i nie wiem gdzie się podział.
— A któż to był ten twój uczeń?
— Był to chłopak, który przyszedł do mnie w miejsce tego, który umarł, w nagrodę za zasługę, jaką sobie zdobyłem oddawszy pokłon przed Prawem w tym oto budynku, — odrzekł lama wskazując na muzeum. — Przyszedł do mnie aby mi pokazać drogę, którą zagubiłem. Zaprowadził mnie do „Domu Cudów“ i zachęcił mnie do rozmowy ze „Strażnikiem Obrazów“, tak, że zostałem pokrzepiony i umocniony na duchu. A gdy osłabłem z głodu, on poszedł za mnie po jałmużnę tak właśnie, jakby to robi „chela“ za swego mistrza. Zjawił się przedemną nagle i nagle też znikł mi z przed oczu. Miałem właśnie zamiar uczyć go i wyjaśniać mu Prawo na drodze do Benaresu.
Kim stał zachwycony, bo podsłuchał przedtem całą rozmowę w muzeum a wiedział, iż starzec mówił prawdę, co rzadko zdarza się w rozmowie między krajowcem a cudzoziemcem.