Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sprawiło mi to wielką ulgę. Czy słyszał pan kiedyś coś podobnego?
— W każdym razie ten starzec przysłał pieniądze. Czeki banku „Gobind Sahai“ są ważne, stąd aż do samych Chin, — rzekł Pułkownik. — Im więcej się zna krajowców, tem mniej się wie, co oni zamierzają, lub nie zamierzają uczynić.
— To dość pocieszające, jak na naczelnika etnologicznego biura wywiadowczego. Ta mieszanina Czerwonych Byków i Rzek Zbawienia... (biedni ci poganie, Boże zmiłuj się!) — czeków bankowych i masońskich świadectw... Czy pan przypadkiem nie jest masonem?
— Na Jowisza, jestem nim i właśnie teraz to sobie przypomniałem! To korzystna okoliczność — rzekł Pułkownik w roztargnieniu.
— Cieszę się, że pan widzi w tem korzyść. Ale jakem powiedział, ta mieszanina wyobrażeń przechodzi moje siły... A te jego przepowiednie, które dał naszemu pułkownikowi, siedząc na moim łóżku w podartych łachmanach, przez które przeświecała jego biała skóra i sprawdzenie się tej przepowiedni!... Oni go oduczą tych wszystkich bredni w St. Xavier, co?
— Pokropią go święconą wodą — roześmiał się Pułkownik.
— Słowo daję, że mi to czasem przychodziło na myśl. Ale mam nadzieję, że będzie z niego dobry katolik. Niepokoi mnie tylko myśl, coby się stało, gdyby ten stary żebrak...
— Lama, lama, drogi ojcze, a nie jakiś tam żebrak. Niektórzy z nich są prawdziwymi gentelmanami w swoim kraju.
— Niechże będzie lama. Otóż, co będzie, jeśli za rok nie zapłaci za chłopca? Ma on dobrą głowę do układania planów pod wrażeniem chwili,