Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale człowiek ten może za parą dni umrzeć. A brać znów pieniądze od poganina na wychowanie chrześcijańskiego dziecka...
— Ależ on mówi wyraźnie, czego chce. Jak tylko się dowiedział, że chłopak jest biały, zastosował, jak się zdaje, do tego swoje zarządzenia. Oddałbym całomiesięczną pensję, żeby usłyszeć, jak on to wszystko wykładał w świątyni Tirthanker w Benaresie. Spójrz tu, Ojcze. Nie mam pretensji do zbyt dobrej znajomości krajowców, ale jeśli on powiada, że będzie płacił, to żywy, czy umarły, dotrzyma słowa. Sądzę, że jego spadkobiercy przyjęliby na siebie ten dług. Moja rada jest wysłać chłopca do Lucknow. Jeśli nasz anglikański kapelan sądzi, żeście mu wykradli rozkaz wymarszu!...
— Do licha z Bennettem! Wysłano go na front zamiast mnie. Doughty uznał mnie za fizycznie niezdolnego do służby. Rzucę exkomunikę na Doughty’-ego, jeśli wróci żywy! Rzeczywiście Bennett powinien się zadowolić...
— ...Sławą, zostawiając ojcu religję. I słusznie. Nie sądzę, żeby się Bennett dąsał z tego powodu! Proszę winę całą złożyć na mnie. Ja — z mojej strony — polecam gorąco wysłać chłopca do St. Xavier, może pojechać ze świadectwem, że jest sierotą po żołnierzu, przez to oszczędzi się kosztów podróży. Wyprawę można mu kupić ze składki, urządzonej w pułku. Oszczędzi się przez to Loży wydatków na jego wychowanie, co wprawi Lożę w dobry humor. Da się to zrobić bardzo łatwo. W następnym tygodniu mam jechać do Lucknow. Będę pilnować chłopca w drodze — oddam go potem w opiekę służbie i wszystko będzie w porządku.