Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się więc, kiedy wciągu popołudnia, jakiś żołnierz zaprowadził go do ojca Wiktora, który mieszkał w drugiem skrzydle baraku, naprzeciw zapylonego placu mustry. Ksiądz czytał list napisany po angielsku czerwonym atramentem. Popatrzył na Kima jeszcze ciekawiej niż przedtem.
— Jakże ci się tu, moje dziecko, podobało dotychczas? Nie bardzo, co? Nie może tu być bardzo przyjemnie dla takiego dzikiego zwierzątka. Posłuchaj teraz. Otrzymałem zadziwiający list od twego przyjaciela.
— Gdzie on jest? Czy dobrze mu się powodzi? Oh! Skoro może do mnie pisać listy, to już jestem spokojny o niego.
— Czy ty go kochasz?
— Naturalnie, że go kocham. On mnie też kochał.
— Tak wygląda z tego listu. Czy on umie pisać po angielsku?
— O nie! o ile wiem, nie umie, ale znalazł zapewne pisarza, który umie bardzo dobrze po angielsku i tak napisał. Spodziewam się, że pan zrozumiał.
— Znać to w tym liście. Czy wiesz cokolwiek o jego stanie majątkowym? — Wyraz twarzy Kima zdradzał, że nie wie. — Czy ja wiem??
— O to właśnie się pytam. Teraz posłuchaj, jeśli potrafisz wyrozumieć, o co mu idzie. Opuścimy pierwszą część listu. Pisana jest z drogi Jagadhir: „Siedzę sobie przy gościńcu w głębokiej zadumie pogrążony i przekonany, że Wasza Łaskawość pochwali mój obecny postępek, polecam Waszej Łaskawości i zaklinam na wszystko, aby go wypełnił. Wychowanie człowieka jest wprawdzie błogosławieństwem, ale tylko wtedy, gdy jest w dobrym sensie pojęte. Inaczej żadnego na tym