Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ja zdołam teraz znaleźć moją Rzekę? Zapytaj ich, czy oni nie mają swoich uczniów, że zabierają ich innym.
— On mówi, że jest bardzo zmartwiony, iż nie będzie już mógł odnaleźć teraz swojej Rzeki. Pyta, dlaczego wy nie macie swoich uczniów i dlaczego znęcacie się nad nim? On przecież chce się obmyć ze swoich grzechów!
Ani Bennett, ani ojciec Wiktor nie znaleźli na to pytanie odpowiedzi. Kim, zgnębiony rozpaczą Lamy, rzekł po angielsku: Jeżeli teraz pozwolicie mi stąd odejść, to pójdziemy obaj w spokoju i nie będziemy kraść niczego. Będziemy szukali tej Rzeki jak przedtem, zanim złapaliście mnie. Wolałbym był wcale tu nie przychodzić, ani odnajdywać Czerwonego Byka i różnych podobnych rzeczy. Mogę się bez tego obejść.
— To spotkanie mój młodzieńcze — rzekł Bennett — jest dotychczas najlepszem ze wszystkich zdarzeń twego życia.
— Mój miły Boże! — zawołał ojciec Wiktor, patrząc na Lamę. — Nie wiem sam, jak go pocieszyć. Chłopca zabrać ze sobą nie może, ale widać, że to dobry człowiek. Jestem tego pewny. — Dajcie pokój, Bennett! Jeśli mu dacie tę rupję, to przeklnie was z pewnością.
Przez parę długich minut zapanowało milczenie, w którem słychać było tylko ich własne oddechy. Potem Lama podniósł głowę i zapatrzył się w przestrzeń.
— I jam jest ten, co idzie Drogą Zbawienia — zaczął znów głosem pełnym goryczy. — Mój jest grzech i moją jest kara. Wmówiłem w siebie — bo teraz widzę, że tylko w siebie to wmówiłem — że jesteś mi zesłany, żeby mi pomóc w mojem Szukaniu. I tak przywiązało się moje serce do