Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mój znak to Wojna i ludzie zbrojni. Widzisz, że dali mnie wina i posadzili mnie na honorowem łóżku! Mój ojciec musiał być widocznie znaczną osobą i jeśli mnie zatrzymają dla oddania honorów, to dobrze, jeśli nie, to także dobrze. Cokolwiek się stanie, ucieknę do ciebie, gdy mi się tylko sprzykszy. Ale trzymaj się Rajputni, bo zgubię twój ślad... Tak! tak! — powiedziałem mu wszystko, coście chcieli, żebym mu powiedział.
— Ja też nie widzę powodu, na co onby miał jeszcze czekać — rzekł Bennett, grzebiąc w kieszeniach spodni. — Potem zastanowimy się nad różnemi szczegółami, a teraz dam mu ru...
— Czemu się tak spieszycie? — On może kocha tego malca — rzekł ojciec Wiktor, zatrzymując w połowie ruch księdza.
Lama wyjął różaniec i nasunął rondo wysokiego kapelusza na oczy.
— Czegóż on jeszcze może chcieć?
— On mówi — tu Kim podniósł do góry rękę — ...mówi, żebyście się uciszyli. On musi porozmawiać o mnie teraz sam ze sobą. Widzicie, że nie zrozumielibyście ani słowa z tego co on mówi i myślę, że gdybyście mu teraz przeszkodzili, to mógłby rzucić na was ciężkie przekleństwo. Ile razy bierze do ręki te kuleczki, które widzicie, to zawsze potrzebuje wtedy spokoju.
Słowa Kima przekonały obu Anglików, którzy usiedli, ale w spojrzeniu Bennetta było coś, co wyglądało na złą wróżbę dla Kima.
— Więc Sahib i syn Sahiba... — powtarzał Lama, a głos jego nabrzmiały był od cierpienia. — A przecież żaden z białych ludzi nie zna tak naszego kraju i jego zwyczajów, jak ty. — Jakże to może być prawdą?