Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O, od kilku dni. Teraz chcielibyśmy odejść i szukać ją nadal. Tutaj jej niema, jak widzicie.
— Widzę — odparł poważnie ojciec Wiktor. — Ale chłopiec nie może odejść w towarzystwie tego staruszka. Byłoby to, mój Kimie, obojętne, gdybyś nie był synem żołnierza. Powiedz mu, że pułk chce się tobą zaopiekować, i zrobić z ciebie porządnego człowieka. Powiedz, że jeżeli wierzy w cuda, to musi uwierzyć, iż...
— Niema potrzeby nadużywać jego łatwowierności — przerwał mu Bennett.
— Nic podobnego nie przyszło mi do głowy. On musi uwierzyć, że przyjście tego malca tutaj, do jego własnego pułku, w czasie gdy szukał swego Czerwonego Byka, ma coś z cudu. Zważcie tylko, Bennett, ile szans przeciwnych miał ten malec. Sam jeden chłopak na całe Indje, i oto właśnie nasz pułk, a nie inny, idzie naprzeciw niego, żeby go spotkać. To było z góry przeznaczone. Tak. Powiedz mu, że to „Kismet“ (cud). „Kismet, mallum“? (Czy rozumiesz?)
Domawiając tych słów zwrócił się do Lamy, do którego mógł z równym skutkiem mówić o Mozopotamji.
— Oni mówią — tu oczy starca zalśniły dziwnym blaskiem — oni mówią, że moja przepowiednia spełniła się teraz i że, choć ja tu przyszedłem tylko przez ciekawość, jak wiesz, to należę do tych ludzi i ich Czerwonego Byka, więc muszę pójść do „madrissah“ i zostać Sahibem. Teraz to ja udam, że się zgadzam, ale w najgorszym razie to tylko kilka razy zjem z nimi obiad, z daleka od ciebie. Potem wymknę się i pójdę w dół, ku Saharunpore. Dlatego, mój Świętobliwy, trzymaj się ciągle tej niewiasty z Kulu i nie oddalaj się za nic od jej wozu, dopóki do ciebie nie wrócę. Przecież