Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cichoj! On dopier się uczy i jeszcze nie zna akuratnie wszystkich przezwisk. No, dalej, Harve!
— Aha, to się nazywa sztrop. Więc mam przyczepić takiel do sztropu, a potem spuścić...
— Zniżyć żagiel, chłopcze! Zniżyć! — krzyknął Tom Platt, opanowany w imię swego fachu prawdziwą zajadłością.
— Zniżyć tryski i halzy — ciągnął dalej Harvey, któremu te nazwy silnie utkwiły w pamięci.
— Weź-no się do nich — rzekł Długi Dżek.
Harvey spełnił rozkaz.
— Zniżać, aż ta pętka... tam wtyle... nie, to kluczka... aż ta kluczka dojdzie do bumu... Wtedy mam podwiązać ją w sposób... podany mi przez pana... a potem znów podciągać gorcyle i halzy.
— Ominąłeś ucho linki... ale mamy dość czasu i jeszcze czegoś się nauczysz z naszą pomocą. Kużda lina na okręcie ma swoją racyją, inaczej dawno bylibyśmy ją cisnęli w morze. Cóż, pójdziesz za mną? Dyć nabijam ci w kabzę dolary i centy, tumanie jeden... a gdy już swoje odrobisz, będziesz mógł se jeździć od Bostonu do Kuby i wszędy rozpowiadać, że Długi Dżek cię Uczył! Zasię teraz pocznę cię ganiać w kółko i wypominać różne liny, a ty masz chytać tę, którą wywołam.
Zaczął wywoływać kolejno nazwy różnych lin — a Harvey, już potrosze zmęczony, wlókł się zwolna kolejno to do tej, to do owej. Koniec powroza częstogęsto łaskotał go po żebrach, niemal zapierając mu dech w piersi.