Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krywę luki i również zniknął. W pół minuty później Harvey posłyszał gromkie chrapania w kajucie. Tępym wzrokiem wpatrzył się w Dana i Penna.
— Czuję się już troszkę lepiej, Danny, — ozwał się Penn, któremu porządnie ciążyły powieki snem zmorzone. — Ale sądzę, że powinienem pomóc w sprzątaniu.
— Poszedłbyś spać, Penn! — rzekł Dan. — Nie masz powołania do spełniania obowiązków chłopca okrętowego. Przynieś-no wiadro, Harveyu. Aha! Penn! zanim pójdziesz lulu, wywal to wszystko do beczki. Czy wytrzymasz jeszcze bez snu bez tę chwilę?
Penn podniósł ciężki kosz, pełen rybich wątróbek, i wysypał całą jego zawartość do beczki z ruchomą pokrywą, przytroczonej do kasztelu przedniego, poczem i on znikł z pokładu, zapadłszy w głąb kajuty.
— Chłopcy okrętowi zawsze sprzątają po patroszeniu ryb, a chłopak też pełni pierwszą warugę na We’re Here podczas ciszy morskiej — objaśnił Dan, poczem jął z rozmachem szorować zagrodę, rozebrał stół, postawił blat na sztorc, by go osuszyć, garścią pakuł obtarł zakrwawione noże i począł je ostrzyć na niewielkiem toczydle; a tymczasem Harvey, stosownie do jego zlecenia, zajął się wyrzucaniem rybich bebechów i kościotrupów za burtę okrętu.
Za pierwszem pluśnięciem wynurzyło się wzwyż z mazistej wody jakieś srebrno-białe zjawisko i wydało dziwnie świszczące westchnienie. Harvey krzyknął