Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— W minutkę oni tu będą. Fff! Mile tu dziś pachnie na okręcie. Tata wziął dobrego kucharza... byle ten tylko dogodził jego bratu! Ładny mamy dziś połów, co? — tu wskazał na komory, zawalone sztokfiszami. — Jaką mieliście wodę, Manuelu?
— Dwadzieścia pięć sążni — odpowiedział sennie Portugalczyk. — Biorą dobrze i prędko. Któregoś dnia pokażę ci to, Harveyu.
Księżyc rozpoczął swą wędrówkę po cichej toni morskiej, zanim starszyzna poszła na tył okrętu. Kucharz nie potrzebował przywoływać „drugiej połowy“. Dan i Manuel znaleźli się pod zapadnią i przy stole, zanim Tom Platt, ostatni i najbardziej rozważny ze starszyzny, skończył obcierać sobie usta grzbietem ręki. Harvey poszedł za Pennem i usiadł przed cynową miską, pełną przedziwnie przyrządzonej ryby, okładanej skrawkami wieprzowiny i smażonemi ziemniakami, przed bochenkiem świeżo upieczonego chleba i blaszanką czarnej, mocnej kawy. Choć byli setnie wygłodzeni, jednakże czekali, póki „Pennsylwania“ nie odmówił uroczystej modlitwy o błogosławieństwo dla tych darów Bożych, poczem w milczeniu prędko spożywali strawę, aż nakoniec Dan, odsapnąwszy, odłożył od ust cynowy kubek i zapytał Harveya, jak się czuje.
— Doskonale, ale jeszczeby zdało się coś przekąsić.
Kucharzem był rosły murzyn, czarny jak smoła, zgoła nie przypominający Harveyowi murzynów, spotykanych dotychczas, gdyż nie odzywał się ani słowem,