Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— W ostatniej łodzi na południe. On to wczora wyłowił cię z wody — mówił Dan, wskazując palcem — Ten Manuel wiosłuje po portugalsku... po tem go zawdy poznać można... Na wschód od niego jedzie Pensylwanja... do innej roboty wiele zdatniejszy niż do wiosłowania. Wygląda, kiejby był napęczniały od drożdży. Na wschód od niego... popatrz-no, jak pięknie oni płyną wraz, niby za sznurkiem!... ten taki zgarbiony w łopatkach to Długi Dżek. Jest to Galwajczyk, zamieszkały w Południowym Bostonie, gdzie to oni prawie wszyscy zamieszkują... a przeważnie to te Galwaje dobrze są obeznani z łodzią. Na północ, na samym końcu, jedzie Tomasz Platt... zarutko posłyszysz jak on tu nam cosik zaśpiewa. Służył-ci on przódziej w marynarce wojennej, na starym pancerniku Ohio, który, jak on powiada, był pierwszym okrętem naszej floty, co objechał Cape Horn. Ten chłop o niczem innem mówić nie umie, ino o tym swoim statku... chyba że weźmie się do śpiewania... ale połów zawdy mu się poszczęści. Oho!... A co? nie mówiłem?
Z czółna płynącego najdalej na północ popłynęły nad wodą dźwięki jakiejś pieśni nuconej tubalnym głosem. Harvey wsłuchał się w słowa tej pieśni. Mówiła ona o czyichś zastygłych rękach i stopach, następnie zaś można już było wyróżnić słowa:

Wydobądź mapę, posępną mapę,
Spójrz tam, gdzie góry się zbiegły!
Chmury obsiadły gęsto ich czoła,
Mgły ich podnóże zaległy.