Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ROZDZIAŁ  II.

A dyć cię przestrzegałem, — mówił Dan, gdy krople krwi broczyły gęsto na zczerniałe, zatłuszczone deski pokładu. — Tato wcale nie jest porywczy, aleś ty sobie zarobił na to, co cię spotkało. Fe! kto widział tak się wszystkiem przejmować! — (Ramiona Harvey’a to wznosiły się to opadały w spazmach bezłzawego szlochania). — Znam-ci i ja to uczucie! Gdy tata pierwszy raz sprawił mi lanie, jużem-ci nie chciał więcej... wystarczyło mi za wszystkie czasy, raz... Było to podczas pierwszej mej wyprawy... Człek się wtedy czuje chory i taki opuszczony! Wiem ci ja coś o tem.
— A jakże — jęknął Harvey. — Ten człowiek jest albo szalony albo pijany... a ja jestem wobec niego bezsilny!...
— Nie mów tego tatkowi — szepnął Dan. — On nie cierpi nijakich trunków, a... no tak, on mi powiedział, że to ty masz kiełbie we łbie. Ki djasi cię nadali, żeby przezywać go złodziejem? Przecież to mój tato!
Harvey usiadł, utarł sobie nos okrwawiony i opowiedział historję o zaginięciu paczki banknotów.
— Nie jestem warjatem — zakończył. — Tylko... tylko twój ojciec nigdy nie widział naraz więcej pie-