Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wygłosić utwór własnej kompozycji na glosterskich „wspominkach“. Komitet uroczystości, znudzony już i udręczony jego natarczywością, uczynił nareszcie zadość jego pragnieniu. Prostoduszność i niezmierna radość staruszka, stojącego w najlepszej swej, odświętnej odzieży na oczach wszystkich, zjednała mu serca słuchaczy, jeszcze zanim zdołał otworzyć usta. Bez szemrania wysłuchano trzydziestu siedmiu niewytwornych, jakby siekierą rąbanych zwrotek, opisujących z najdrobniejszemi szczegółami rozbicie się szonera Joan Hasken podczas orkanu pod Georges w r. 1867; a kiedy już poeta dobrnął do końca, rozległ się ku jego czci, jakby z jednego gardła dobyty, gromki okrzyk.
Jakiś przewidujący reporter bostoński wysunął się z tłumu, ażeby zdobyć kopję poematu oraz wywiad z autorem — tak iż ziemia cała nie mogła więcej ofiarować kapitanowi Bart Edwardes'owi, byłemu wielorybnikowi, cieśli okrętowemu, mistrzowi rybołówstwa i poecie, w siedemdziesiątą trzecią rocznicę jego żywota.
— No, to jest, co się nazywa, rozrzewniające! — ozwał się człowiek z Eastport. — Byłem na miejscu wypadku, trzymając oburącz rękopis, tak jak on go tutaj odczytywał, i mogę zaświadczyć, że nic tam nie zostało pominięte.
— Jeżeli ten oto Dan nie potrafi czegoś podobnego napisać od ręki... w godzinkę przed śniadaniem, to warto go oćwiczyć — ozwał się stryj Salters, wynosząc