Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ROZDZIAŁ  IX.

Mimo wszelkich osobistych zmartwień, multi-miljoner — podobnie jak i inni ludzie pracujący — musi wciąż jednako pilnować swoich interesów. Harvey Cheyne senjor był zmuszony z końcem czerwca wyjechać na wschód, ażeby spotkać się z kobietą złamaną na duchu, prawie odchodzącą od zmysłów, która dniem i nocą śniła o synu swoim, utopionym w szarej głębinie morskiej. Mąż otoczył ją doktorami, sprowadzał pielęgnarki, masażystki, a nawet magnetyzerki i znachorki — wszystko to jednak na nic się nie zdało. Pani Cheyne leżała cicho, jedynie czasem wzdychając, lub całemi godzinami opowiadała każdemu, kto miał chęć słuchać, o swoim synu. Nadziei nie miała żadnej — bo i któż mógł tchnąć nadzieję w serce nieszczęsnej matki! Jedyną rzeczą, jakiej pragnęła, było upewnienie że utonięcie odbywa się bez bólu; przeto mąż czuwał nad nią, by przypadkiem nie chciało jej się tego wypróbować. O własnej swej zgryzocie mówił niewiele i ledwie że uświadamiał sobie jej głębię, aż pewnego dnia przyłapał się na zapytaniu, zwróconem do kalendarza stojącego na biurku:
— I na cóż się zda cała ta moja praca?