Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A potem, gdy rufa barki oklapła wdół wśród chrzęstu i bulgotu, ozwało się dźwięcznym chórem jakie pół tuzina głosów:
— Heeej — rób!
— W górę! wgórę, jeżeli wam życie miłe! Jużeście na samym wierzchu!
— Wdół! na dół! A popuścić!
— Wszyscy do pomp!
— Pchać ją wdół!
Szyper stracił już nakoniec cierpliwość i powiedział parę przykrych słów. W jednej chwili, jakby na komendę, przerwano połów, ażeby oddać pięknem za nadobne. Biedak musiał wysłuchać wielu ciekawych szczegółów, dotyczących jego statku oraz najbliższego portu, do którego miał zawinąć. Pytano go, czy jest ubezpieczony tudzież gdzie ukradł kotwicę, ponieważ, jak mówiono, była ona kiedyś własnością Carrie Pitman; statek jego przezwano brudną krypą, pomawiano go o wyrzucanie ości i bebechów, płoszących ryby itd. Jeden śmiałek podpłynął pod samą niemal krzywiznę rufy, uderzył po niej dłonią i wrzasnął:
— Koziołeczku, a skiknij se!
Kucharz wysypał na niego całą misę popiołu, ów zaś odwzajemnił się gradem łbów dorszowych. Załoga barki poczęła ciskać miał węglowy z pod kuchni, a rybacy w odwecie grozili, że dostaną się na statek i poutrącają mu górne pokłady. Gdyby barka naprawdę