Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

by w ten sposób pokpiwano z tej jego wściekłości. Przeto rudy arcy-pies podskoczył w górę, pragnąc dopaść stopy Mowgliego, ten jednak cofnął ją w samą porę i cienkim, słodziutkim głosem zaszydził z napastnika:
— Hej, pieski! Rude pieski! A wynocha do Dekkanu! Wracajcie pożywiać się jaszczurkami na swych barłogach! Wracajcie do swych braciaszków Czykajów! Czyk-czyk-czyk! Psy! Rude psy! Każdy palec na waszych nogach jest owłosiony!
To rzekłszy, znów zaczął zamaszyście wywijać nogą w powietrzu.
— Zejdźno natychmiast na ziemię, bo cię zamorzymy głodem na tym drzewie, ty dudku, ty bezwłosa, bezogoniasta małpo! — zawyła, jak jeden pies, cała gromada, skupiając się coraz to ciaśniej pod drzewem.
Tego właśnie pragnął Mowgli. Położył się całą długością ciała wzdłuż gałęzi, przytuliwszy do kory policzek, i mając wolną rękę prawą, klarował przez parę minut rabusiom wszystko, co wiedział i myślał o nich, o ich zwyczajach i obyczajach, ich sukach i szczeniętach. Nie ma w całym świecie mowy tak złośliwej i kąśliwej, jak gwara plemion puszczańskich, gdy chodzi o wyrażenie szyderstwa i wzgardy. Sami po namyśle przyznacie na pewno, że inaczej być nie może. Mowgli (jak słusznie przechwalał się wobec pytona) miał niejeden kolec na języku, przeto posługiwał się tą bronią niezawodnie i wymyślnie, doprowadzając dhole zwolna najpierw do dziwu i oniemienia, następnie do pomruków i skowytów, następnie do wycia przeraźliwego, wreszcie zaś do całkowitego ochrypnięcia, spowodowanego zaciekłym, niezmordowanym ujadaniem. Starały się wprawdzie sprostać mu ciętością wyzwisk — ale był to trud daremny: równie dobrze mogłoby