Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z gromady; i szerokobarczysta nilghai poszła tropem jeleni, a za nilghai ruszyły się z bagien dzikie bawoły. Najmniejsza rzecz mogła wzniecić największy popłoch w tych wiecznie się nawracających i rozproszonych trzodach, które się czasem pasły, czasem piły wodę, czasem wałęsały i znowu się pasły; ale ilekroć tylko powstał alarm, znowu zjawiło się coś, co je uspakajało. Niekiedy była to jeżatka Sahi, opowiadająca mnóstwo wieści o doskonałej paszy na niedalekich łąkach; niekiedy Mang, który, ilekroć rzesze wchodziły w rzedniejący las, wydawał radosne okrzyki i trzepotał skrzydłami, aby im oznajmić, że droga jest wolna; albo też Baloo, który mając pysk napełniony korzeniami leśnymi, kroczył chwiejnym krokiem wzdłuż przerażonych szeregów i jużto strasząc, jużto naciskając sprowadzał je na dobre szlaki. Wiele jednak stworzeń zawróciło z drogi, albo pobiegło przodem, albo też utraciło chęć do wyprawy; większość jednak została na miejscu, iść dalej gotowa. Po upływie dziesięciu dni położenie było takie. Jelenie, dziki i nilghai zatoczyły szerokie i dalekie koło o ośmiu lub dziesięciu milach średnicy, a Mięsożerne tłoczyły się na obwodzie. A w środku tego koła była wieś, a dokoła wsi dojrzewało zboże, a w zbożu na machans’ach, czyli platformach podobnych do gołębników a wspartych na czterech słupach, siedzieli ludzie, aby wypłaszać ze zboża ptactwo i inne szkodniki. I teraz już zaprzestano oszczędzać jeleni! Mięsożercy zamknęli ich ciasnem kołem i parli stada naprzód i do środka.
Zapadły już grube ciemności, gdy Hathi z trzema synami nadszedł z głębi Dżungli i powyrywał kłami słupy machans’ów, a one padły jak ścięte łodygi kwitnącego szaleju (cykuty), a ludzie, którzy popadali na ziemię, słyszeli tuż nad uszyma głębokie gulgotanie słoni. Potem pierwsze szeregi jeleni runęły w dół i tratowały pastwiska wioski i jej zorane pola; za nimi ruszyły się ostre racice ryjących dzików, a od czasu do czasu wycie wilków rozlegało się między trzodami, które bezradnie rzucały się na wszystkie strony, deptały młody jęczmień i burzyły groble