Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szczytu lśnił okrągły, błyszczący rubin, a niżej trzonu było obicie z gęstych nieszlifowanych turkusów, które tworzyły wygodną rękojeść. Jeszcze niżej był pierścień jaspisowy, o który owijała się girlanda kwiatów — tylko listki były szmaragdowe, a kwiaty tworzyły rubiny w zielony kamień wpuszczone. Resztę rękojeści tworzyła czysta kość słoniowa, ostrze i hak — stal, na której były wyryte sceny z polowania na słonie: sceny te wabiły nieprzeparcie oko Mowgli’ego, który się domyślał, że mają one wiele wspólnego z jego przyjacielem Hathi’m.
Biały Cobra pełzał za nim po jaskini krok za krokiem.
„Czyż nie warto oddać za to życie?“, rzekł w końcu. „Czyż nie wyświadczyłem ci wielkiej łaski?“
„Nie rozumiem ciebie“, odpowiedział Mowgli. „Rzeczy te są twarde, zimne i nie dobre do jedzenia. Ale to“ — podniósł do góry ankus — „chciałbym zabrać ze sobą i widzieć w blaskach słonecznych. Powiadasz, że te wszystkie przedmioty należą do ciebie. Jeśli mi to podarujesz naznoszę ci wiele smacznych żabek?“
Biały Cobra aż zatrząsł się, pełen złośliwego ukontentowania. „Wszystko ci daruję”, zasyczał. „Wszystko twoje ci, co tu widzisz — jak długo stąd nie odejdziesz“.
„Ależ ja odejdę natychmiast. To miejsce jest ciemne i zimne, a pragnąłbym zabrać ze sobą to cierniste ostrze”.
„Spojrzyj pod nogi! Cóż tutaj jest?“
Mowgli podniósł coś białego i gładkiego. „To kości ludzkiej głowy“ rzekł spokojnie. „I tutaj jeszcze dwie”.
„Przyszli ci ludzie tutaj przed wielu laty i chcieli zrabować skarb. Rozmówiłem się z nimi w ciemnościach i poukładali się na zawsze“.
„Ale co mnie obchodzi to, co ty nazywasz skarbem? Jeżeli mi pozwolisz zabrać ze sobą ankus, będzie to znaczyło „szczęśliwych łowów“. Jeśli zaś nie, pożegnam cię mimo tego tem hasłem. Nie walczę z ludem Jadowitych, a hasło twej gromady znane mi dobrze“.