Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Maisie umknęła wdal, jak mała szara myszka. Dick przyglądał się jej, póki nie znikła mu z oczu, ale nie słyszał, jak ona mówiła do siebie, bardzo trzeźwo:
— Jestem nędznicą... potworną, samolubną nędznicą. Ale to przecie Dick... A Dick to zrozumie.
Nikt jeszcze nie zdołał wyjaśnić, co właściwie się dzieje, gdy nieodparta siła natknie się na niewzruszony słup — pomimo że wielu ludzi nad tem myślało głęboko, tak jak myślał Dick w tej chwili. Próbował się upewnić, że w ciągu kilku tygodni Maisie da się samą jego obecnością i rozmową naprowadzić na lepszą drogę myślenia... Ale niebawem aż nazbyt wyraźnie przypominał sobie jej twarz i wszystko, co było na niej wypisane.
— Jeżeli znam się choć trochę na ludziach — mówił sobie, — to w tej twarzy wszystko można wyczytać prócz miłości. Powinienem był to sobie uświadomić... tego podbródka i tych ust nie można pozyskać za żadne skarby. Ale ona ma słuszność. Ona ma świadomość swych celów, i zamierza je osiągnąć. Co za bezczelność! Mną się posługiwać! Mną tylko jednym ze wszystkich ludzi na całym świecie! Ale, koniec końców, ona jest tylko Maisie! nic nie zdoła zmienić tego faktu... a dobrze żem się znów z nią obaczył. Sprawa ta widocznie już od lat całych fermentowała i klarowała się w mym mózgu. Ona będzie się mną posługiwała, jak ja posługiwałem się Binatem w Port Saidzie. Będzie to nieco przykre. Będę się z nią widywał co niedzielę — jak kawaler zalecający się do pokojówki. Ona niezawodnie będzie też do mnie zaglądała od czasu do czasu; a jednak... te usta nie wyglądają na uległe. Będę wciąż pożądał jej pocałunków, a będę musiał przyglądać się jej obrazom (nawet nie wiem, w jakim rodzaju ona maluje) i ględzić o sztuce... sztuce kobiecej! Przeto niech djabli wezmą