Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zawiera tydzień życia, aniżeli żywy tygodnik. W każdym razie ja go obazgrzę. Obazgrzę go porządnie w Kataklizmie.
— Szczęść ci Boże! mnie jednak się wydaje, że trzeba nielada żelaznego drąga, żeby Dicka poruszyć. W nim jakby dusza się wypaliła, zanim myśmy się z nim spotkali. Jest on niezmiernie podejrzliwy i okropnie niesforny.
— To rzecz jego usposobienia — rzekł Nilghai. — Tak samo bywa z końmi. Jednego wytłuczesz, a będzie ci pracował, drugiego wytłuczesz, to ci będzie wierzgał, inny zaś, gdy go wytłuczesz, pójdzie sobie na spacer, włożywszy ręce w kieszenie.
— Tak właśnie postąpił Dick — rzekł Torpenhow. — Zaczekaj, aż on przyjdzie. Przez ten czas będziesz mógł już tutaj rozpocząć pisanie swej filipiki. Pokażę ci parę ostatnich i najgorszych malunków w jego pracowni.

∗             ∗

Dick, chcąc otrząsnąć się z przykrego nastroju, instynktownie podążył nad bieżącą wodę. Oparł się o obmurowanie bulwarów i zapatrzył się w Tamizę, przelewającą się z szelestem pod przęsłami mostu Westminsterskiego. Zrazu rozmyślał o radzie Torpenhowa, lecz niebawem zgubił wątek myśli, zająwszy się, wedle swego zwyczaju, obserwowaniem twarzy rojnie tłoczących się przechodniów. Niektórzy mieli w rysach wypisane znamię śmierci i Dick zdumiewał się, widząc śmiech na ich ustach. Inni, przeważnie otyli i niezgrabnie zbudowani, promienieli miłością, inni znowu byli całkowicie zaprzątnięci pracą, niejako z nią sprzężeni — jednakowoż z nich wszystkich (Dick wiedział o tem)