Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mi Bóg miły, człowiecze, one są wszystkiem, co posiadam na tym świecie!
Torpenhow wpatrywał się w twarz Dicka i pogwizdywał.
Dick jął się przechadzać tam i zpowrotem, rozmyślając. Zdawał sobie sprawę, iż cały skromny jego towar, pierwszy oręż w jego uzbrojeniu został zaraz z początkiem kampanji bezprawnie mu wydarty przez jakiegoś starszego pana (Dick nawet nie dosłyszał jego nazwiska), co powiadał, że jest przedstawicielem jakiegoś syndykatu, o który Dick dbał tyle, co pies o piątą nogę. Niesprawiedliwość tego postępku niebardzo go wzruszyła; zanadto często w innych, okolicznościach widywał przewagę przemocy, by miał roztkliwiać się nad moralnemi poglądami o tem co słuszne lub niesłuszne. W każdym razie z całą zażartością pożądał krwi jegomościa we fraku, a gdy znów jął przemawiać, głos jego brzmiał ową wymuszoną uprzejmością, która, jak Torpenhow dobrze wiedział, znamionowała rozpoczęcie boju.
— Proszę mi wybaczyć, szanowny panie, ale czy nie macie jakiego... jakiego młodszego pana, któryby mógł ze mną ułożyć tę sprawę?
— Mówię w imieniu syndykatu. Nie widzę powodu, by jakaś trzecia osoba miała...
— Zaraz pan zobaczy. Bądź pan łaskaw oddać mi moje szkice.
Jegomość pobladł i wlepił źrenice w Dicka, a potem w Torpenhowa, opierającego się o ścianę. Nie miewał jeszcze do czynienia z byłymi funkcjonarjuszami, którzy nakazywali mu, żeby był łaskaw to lub owo uczynić.
— Tak, jest to prawie wyrachowane złodziejstwo — ozwał się Torpenhow krytycznie; — ale boję się, bardzo się boję, że napadłeś na człowieka, który na to nie zasługuje. Bądź ostrożny, Dicku; pamiętaj, że to nie Sudan.