Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gość przedstawił się jako szef Centralnego Syndykatu Południowego i...
— ...jeden z najgorętszych wielbicieli pańskiej twórczości, panie Heldar. Imieniem syndykatu zapewniam pana, że jesteśmy panu wielce zobowiązani, a wierzę, że pan, panie Heldar, nie zapomni, iż w znacznej mierze przyczyniliśmy się do ujawnienia pańskiego talentu oczom publiczności.
I odsapnął, utrudzony wdzieraniem się po schodach na wysokość siedmiu pięter. Dick rzucił okiem na Torpenhowa, który na chwilę zmrużył lewą powiekę.
— Nie zapomnę, — odrzekł Dick, odruchowo sposobiąc się do obrony. — Panowie tak dobrze mi zapłacili, jak pan sam wie, że nie mógłbym tego zapomnieć. Ale przy sposobności, skoro tu osiadłem, chciałbym odebrać swoje szkice. Pewno macie ich tam państwo około stu pięćdziesięciu.
— To omył... to właśnie sprawa, którą chciałem omówić. Niestety nie możemy na to się zgodzić, panie Heldar. Wobec braku jakiejkolwiek określonej umowy szkice są, ma się rozumieć, naszą własnością.
— Czy słowa pańskie znaczą, że chcecie zachować je dla siebie?
— Tak; mamy nadzieję, że pan, panie Heldar, pomoże nam (stawiając przy tem własne warunki) urządzić małą wystawę, która poparta naszem nazwiskiem oraz wpływem, jakim, rzecz prosta, rozporządzamy w prasie, przyniesie panu korzyść materjalną. Szkice takie, jak pańskie...
— Należą do mnie. Zaangażowaliście mnie tefegraficznie, płaciliście mi najpodlej, jakeście tylko mogli... Pan nie masz prawa zatrzymywać mych rysunków! Jak