Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nemu cięcie nazbyt dotkliwe, iżby on sam zdołał je rozeznać własnym rozumem...
— To wszystko, com miał... i jużem to utracił! powiedział sobie, gdy już mógł, mimo nieszczęścia, zdobyć się na jasne myślenie. — A Torp pewno sobie pomyśli, jakoby był tak djabelnie mądry, że ja nie miałbym odwagi wszystkiego mu wyznać. Muszę wszystko rozważyć spokojnie.
— Hallo! — ozwał się Torpenhow, wchodząc do pracowni, gdy Dick spędził już dwie godziny na rozmyślaniach. — Oto jestem tu zpowrotem. Czy czujesz się choć troszkę lepiej?
— Torp, nie wiem, cocimam powiedzieć. Chodź-no tutaj.
To mówiąc, Dick zakaszlał chrapliwie, bo, prawdę mówiąc, głowił się nad tem, coby tu powiedzieć i jakby to wyrazić tonem umiarkowanym.
— Na cóż tu tracić słowa? Wstań i przejdź się nieco! —.tyle w zupełności wystarczało Torpenhowowi.
Jęli się przechadzać według zwyczaju, tam i zpowrotem, przyczem Torpenhow trzymał dłoń na ramieniu Dicka, pogrążonego w zadumie.
— Jakimże to, u licha, sposobem potrafiłeś to wszystko wy węszyć? — ozwał się Dick nakoniec.
— Nie powinieneś tracić przytomności, o ile chcesz zachować dla siebie swe tajemnice, mój Dicku! Z mojej strony było to bezczelne natręctwo; atoli gdybyś widział, jak nie zważając na skwar słoneczny rozbijałem się na nieujeżdżonym francuskim koniu kawaleryjskim, pewnobyć zrywał boki od śmiechu. Dziś wieczorem będzie hulatyka w mojem mieszkaniu. Siedmiu wiarusów...
— Wiem... wojenka w Sudanie południowym. Kiedyś znienacka przybyłem na ich wiec i to napełniło mnie