Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A więc nie chcesz wziąć tego obrazu? Ja poślę ci go do domu, jeżeli zechcesz.
— Ja?.. I owszem... dziękuję ci. Ha! ha!
Gdyby w tejże chwili nie czmychnęła z pokoju, napewno śmiech, co od łez gorszy, zabiłby ją na miejscu. Odwróciwszy się co tchu, zbiegła, dławiąc się i świata przed sobą nie widząc, na sam dół schodów, które były tak wymarłe; schroniła się do dorożki i odjechała do domu za parkiem. Tam usiadła w saloniku, prawie ogołoconym z mebli, i myślała o Dicku, ociemniałym i niezdatnym już na nic aż do końca życia, a także i o sobie samej, obdarzonej jeszcze dwojgiem oczu. Nadomiar zgryzoty, wstydu i upokorzenia, czuła w duchu niewymowny lęk wobec chłodnej zawziętości, z jaką powrót jej powita rudowłosa dziewczyna. Maisie nigdy wpierw nie lękała się swej towarzyszki. Nie prędzej jednak uświadomiła sobie dotkliwość jej szyderstwa, aż wyraźnie z ust swych posłyszała słowa:
— Ależ on mnie wcale nie prosił...
I na tem kończy się powieść o Maisie.

∗             ∗

Dickowi losy przeznaczyły o wiele sroższą katuszę. Zrazu nie potrafił sobie uprzytomnić, że Maisie, której kazał stąd odejść, opuściła go, nie mówiąc ani słowa na pożegnanie. Był aż do zapamiętałości wściekły na Torpenhowa, który sprowadził nań to upokorzenie i zamącił mu smutny spokój duszy. Potem znów przyszła nań czarna chwila... pozostał sam na sam z sobą i z serdecznem pożądaniem, ażeby jakimkolwiek sposobem wyrwać się z bezbrzeżnej pomroczy. Królowa nie może postępować niesłusznie, jednakże — idąc torem słuszności, ile to szło na rękę jej sprawom — zadała jedynemu podda-