Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przechodząc zpowrotem przez pracownię, Torpenhow podniósł zasłonę z obrazu i omal się nie zdradził wykrzyknikami:
— Zamazany! wydrapany i zatarty! Jeżeli Dick dowie się o tem dziś w nocy, to oszaleje. I tak już delirium tremens trząść nim zaczyna. To zrobiła Bess... ta mała djablica! Tylko kobieta mogła się zdobyć na coś podobnego!... i to wtedy, gdy jeszcze nie wysechł atrament na czeku! Dick jutro się wścieknie. Wszystko to moja wina, żem starał się przychodzić z pomocą ulicznicom. Ach, biedny Dicku, ciężki cios zesłał Bóg na ciebie!
Dick nie mógł spać tej nocy — potrosze z niepomiernej radości, a poczęści i dlatego, że zwykłe młynki ogniste pod źrenicami ustąpiły teraz miejsca istnym wulkanom, tryskającym różnobarwnemi snopami iskier.
— Sypcie się, sypcie! — mówił głośno. — Ukończyłem swoje dzieło, więc możecie sobie teraz czynić, co się wam podoba.
Leżał spokojnie, wpatrując się w sufit; w żyłach przebiegały mu drgawki pijackiego obłędu; mózg gorzał od rozhukanych myśli, których niepodobna było okiełznać i rozważyć; ręce wychudłe zacisnęły się kurczowo. Przywidziało mu się właśnie, że maluje twarz Melancholji na ogromnem, obracającem się sklepieniu, uwieńczonem krociami świateł, a tam kędyś w dole, kilkaset stóp poniżej słabiuchnego, ochwierutanego rusztowania, stoją ucieleśnione wszystkie jego przedziwne pomysły i wykrzykują pospołu, cześć mu głosząc...
Naraz w skroniach coś mu się zerwało i trzasło, jak przeciągnięta cięciwa łuku — zapadło się połyskujące sklepienie — Dick pozostał sam w gęstwie nocnego mroku...