Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dicku, nie masz przekonania do fantazyjnych portretów.Tobie do gusta przypada tylko widok krwi i trupich piszczeli.
— W tych słowach brzmi całkiem wyraźne wyznanie. Jeżeli ty porywasz się na Melancholję, która poprostu będzie tylko głową strapionej kobiety, to ja potrafię wymalować jeszcze lepszą... i zrobię to. I cóż ty wiesz o Melancholji?
Dick najmocniej wierzył, że w tej oto chwili w duszy jego mieściły się trzy czwarte strapień całego świata.
— Była to kobieta — odpowiedziała Maisie — która cierpiała wiele... aż się przebrała miara jej cierpień... wówczas zaczęła śmiać się ze wszystkiego, co ją dręczyło... ja zaś uchwyciłam jej śmiech i poślę go do Salonu.
Rudowłosa dziewczyna powstała i, śmiejąc się, wyszła z pokoju.
Dick spojrzał na Maisie wzrokiem pełnym pokory i zwątpienia.
— Mniejsza o ten obraz — odezwał się. — Czy naprawdę zamierzasz wrócić do Kamiego o miesiąc wcześniej?
— Muszę... o ile mam wykończyć obraz.
— I czy to jedyne twoje pragnienie?
— Ma się rozumieć. Bądź-że rozsądny, Dicku.
— Nie starczy ci sił. Masz jedynie pomysły... pomysły oraz parę zdawkowych podniet. Doprawdy jest to dla mnie tajemnicą, jak zdołałaś przez dziesięć lat bez przerwy oddawać się tej niewdzięcznej pracy. Zatem naprawdę odjeżdżasz... o miesiąc wcześniej?
— Muszę wykończyć dzieło.
— Twoje dzieło... ba!... Nie, nie to miałem na myśli. Całkiem dobrze, moja droga. Oczywista, powinnaś wykonać swoje dzieło... a ja... zdaje mi się, że muszę się z tobą rozstać na cały tydzień.